wtorek, 20 września 2011

Dann komm zu mir, komm zu mir

Arrgh. Sporo zmieniło się w moim w ciągu tego miesiąca. Zaczęła się szkoła - nowa klasa, nowa wychowawczyni, nowa szkoła. Ogólnie rzecz biorąc nowe środowisko. Humor mi się poprawił - ludzie w klasie są naprawdę w porządku. Każdy z każdym gada i jak dotąd nie stworzyły się żadne grupki czy coś w ten deseń. Jedyną rzeczą na jaką mogę narzekać to to, że mam trzy godziny tygodniowo wuefu. Jak ja nie lubię biegać i skakać... I biegać. Dużo rzeczy nie lubię.
                        ***
Skończyła mi się niebieska farba do włosów i teraz zapierniczam z turkusową barwą na mojej łepetynie. Niedługo zejdzie i turkus, więc zostanie mi blond... A wtedy zrobię sobie zapewne całość na czarno. A w przyszłym roku, jak kupię fryzjerską farbę, zrobię sobie całą głowę na niebiesko, ot co!
                                                                             ***
Jak narazie udaje mi się utrzymywać kontakt z przyjaciółmi z gimnazjum. Ktoś by pewnie powiedział, że skoro są oni moimi przyjaciółmi to tak czy siak utrzymałbym z nimi kontakt bez żadnych problemów lub coś. Gówno prawda. Gdy ludzie podążają własnymi ścieżkami często nie mają czasu dla tych, którym najbardziej na nich zależy. Oślepieni głupotą i ciągłą nauką zapominają o tym, co w życiu najważniejsze. Moja sytuacja, jeżeli chodzi o szkoły i przyjaciół, wygląda tak:

Ja - LO III
A. - LP
G. - LO I
M. - LO II

A liceum to już nie przelewki i trzeba się trochę przyłożyć. Tak, tak! I to mówię ja, największy leń w moim mieście! Autobus mam raz na godzinę, więc jestem w szkole koło godziny 07:20 i mam prawie czterdzieści minut czasu na powtórkę przed kartkówką, sprawdzienem i innymi głupotami, które podobno mają nam ułatwić życie.

Ale rozpoczęcie roku szkolnego jest równoznaczne z kontynuacją kursu języka hiszpańskiego i rozpoczęcie nauki języka japońskiego. No... Może nie takie rozpoczęcie, bo przed ostatnie pół roku uczyłem się z książkami i internetem, to co nieco potrafię. Ba, nawet dość sporo. Babka od japońskiego jest naprawdę świetną kobietą, która uwielbia się śmiać i prowadzi lekcje na wesoło. A hiszpański... Ha! A hiszpański to całkiem inna sprawa! Uczy mnie młody, przystjony Hiszpan imieniem Alex i w ogóle nie potrafi polskiego (no, nie licząc "dobzie, dobzie", które po prostu kocham i uwielbiam x3). Wiec uczę się tego pięknego języka po angielsku. Angielski ssie! Wiem, że to niegrzeczne, ale czasami lubię udawać, że nie rozumiem, co Alex do mnie mówi, bo wtedy fajnie gestykuluje, skacze i pokazuje na sobie co znaczy dane słowo lub zwrot. O, albo rysuje po moim zeszycie.
                                                          ***
Ludzie mówią, że nadzieja jest matką głupich. Inni się z tym nie zgadzają, mówiąc, że lepiej mieć matkę nawet byle jaką, niż być sierotą. Ja chyba wciąż mam nadzieję, ale tylko dlatego, że nie chcę być sierotą.