Umrzyjmy razem w tym samym czasie, o tej samej godzinie, minucie i sekundzie. Czyż nie byłoby to romantyczne? Najpiękniejsza śmierć jaką mógłby mieć człowiek to śmierć z osobą, którą się kocha. Skoczmy z mostu z ciężką, metalową kulą bólu i smutku, ciążącą niczym sumienie, zżerające wnętrze mojego umysłu. Strzelmy sobie w głowę i pokolorujmy szare ściany suchej codzienności barwią naszej krwi. Zlećmy z wysokiego budynku na skrzydłach niespełnionych marzeń i utraconych nadziei. Spłońmy w płomieniach namiętności. Utopmy się w morzu bezradności.
Nigdy nie pomyślałbym, że zwykły autobus może przywołać tyle szczęśliwych wspomnień, o których starałem się zapomnieć. Chciałem po prostu zamknąć ten rozdział w swoim życiu, lecz ani razu mi się to nie udało. Za każdym razem, gdy już wydawało mi się, że jest dobrze i nie ma potrzeby niczego kontynuować i dalej brnąć w to bagno, dopisywałem kolejne słowa i zdania doprowadzając do tego, że ta część mojego życia ciągle jest pisana niewidzialnym atramentem głupoty. Nie potrafię tego zakończyć.
Gdy tak stałem otoczony przez ludzi w autobusie wspomnienia wracały do mnie same. Tą samą drogą pokonywałem kilometry pędząc na spotkanie z uśmiechem na twarzy i motylami w brzuchu. Na tym przystanku wychodziłem i szedłem tamtędy. I tak dalej. Czułem się jak obserwator. Widziałem samego siebie podążającego w obranym przez siebie kierunku z nadzieją, że tego dnia coś się zmieni. Lecz doskonale wiedziałem, że to nie ma sensu. Ale szedłem dalej i nie poddawałem się. Nienawidzę u siebie tej cechy.
Jakby ktoś mnie kiedyś spytał o najszczęśliwszy dzień w życiu, to zdecydowanie rzuciłbym datę 6 kwietnia 2011. Pięć dni po premierze filmu "Rytuał". Od godziny 15:30-21:09. Tak. Zdecydowanie tak. Może i potem byłem rozczarowany tym, co nastąpiło lecz tego dnia nigdy nie zapomnę i doskonale o tym wiem. To jest jedyny dzień, który pamiętam cały. Pamiętam o której wstałem. Pamiętam co jadłem. Pamiętam z kim gadałem, o czym, przez ile i w jakich okolicznościach. O takich rzeczach się po prostu nie zapomina,
Umrzesz razem ze mną?
Gdy tak stałem otoczony przez ludzi w autobusie wspomnienia wracały do mnie same. Tą samą drogą pokonywałem kilometry pędząc na spotkanie z uśmiechem na twarzy i motylami w brzuchu. Na tym przystanku wychodziłem i szedłem tamtędy. I tak dalej. Czułem się jak obserwator. Widziałem samego siebie podążającego w obranym przez siebie kierunku z nadzieją, że tego dnia coś się zmieni. Lecz doskonale wiedziałem, że to nie ma sensu. Ale szedłem dalej i nie poddawałem się. Nienawidzę u siebie tej cechy.
Jakby ktoś mnie kiedyś spytał o najszczęśliwszy dzień w życiu, to zdecydowanie rzuciłbym datę 6 kwietnia 2011. Pięć dni po premierze filmu "Rytuał". Od godziny 15:30-21:09. Tak. Zdecydowanie tak. Może i potem byłem rozczarowany tym, co nastąpiło lecz tego dnia nigdy nie zapomnę i doskonale o tym wiem. To jest jedyny dzień, który pamiętam cały. Pamiętam o której wstałem. Pamiętam co jadłem. Pamiętam z kim gadałem, o czym, przez ile i w jakich okolicznościach. O takich rzeczach się po prostu nie zapomina,
Umrzesz razem ze mną?
Chyba nie jestem romantyczny, bo nie chciałbym żeby osoba, którą kocham umierała. OuO
OdpowiedzUsuńJa też nie. Umieranie jest głupie, bo już nie można się cieszyć tym poje*anym życiem. >D
OdpowiedzUsuń