Napisał. No okej, dwa dni po powrocie. Ale to chyba też się liczy, tak? Lecz znów pojechał. Tym razem na dwa tygodnie. W tym jakże krótki okresie, gdy przebywał w mieście, zdążyliśmy się pokłócić. O fajki, kurfa. Nie wiem co mu w tum przeszkadza. Moje kurewskie zdrowie i będę sobie z nim robił whatever I want, kurwa.
Wyciągnąłem J. na spotkanie, tradycyjnie złożyliśmy się na paczkę fajek i połaziliśmy pomieście. Ano i bawiliśmy się zapałkami. No i gasząc peta spaliłem skórę na moim glaniątku. Biedny. Ma zaledwie dziewięć miesięcy, a wygląda gorzej niż ja po jakiejś podrzędnej imprezie pełnej alkoholu i Bóg wie czego jeszcze. Ale ostatnio pogoda jest piękna. Duże zachmurzenia, temperatura umiarkowana i przelotne deszczyki. A nie jakieś popierdolone słońce. W sumie spotkanie było udane. Osiem godzin włóczenia się po mieście = jedna wyjarana paczka i brak zapasów na kolejne dni. No, chyba, że dorwę A. Byłoby cudownie. Nieprawdaż? Zresztą. Chuj z tym.
Znalazłem takie zajebiste glany... tylko że teraz jestem bez kasy. Do urodzin jeszcze dziewiętnaście dni, więc może ich nie wykupią w tej dziurze, którą zwą miastem. Trzymam za siebie kciuki. Może uda mi się przeżyć kolejne dni bez fajek. A jak nie, to powyżywam się na poduszcze, którą ostatnio tak kurczowo ściskam, ot co.
Have a nice day